Nowy rok, nowe nadzieje. W składanych sobie wzajemnie noworocznych życzeniach najczęściej przewija się pragnienie, aby w nowym roku było nam łatwiej niż w poprzednim. Dla bardzo szerokiej grupy mieszkańców Polski rok 2017 będzie niestety jeszcze trudniejszy. Mowa tu o obywatelach, którzy w najbliższych trzystu sześćdziesięciu dniach zdecydują się na zaciągnięcie w banku kredytu hipotecznego na własne mieszkanie lub dom. Od 1 stycznia 2017 roku chcąc ubiegać się o bankową pomoc finansową, będą oni musieli dysponować minimalnym wkładem własnym w wysokości 20% wartości nieruchomości. To o 5% więcej niż w roku ubiegłym.
Jeszcze kilka lat temu podjęcie decyzji o zakupie swojego wymarzonego lokum było nieco łatwiejsze – wystarczyło złożyć wniosek do banku, który miał dla nas najbardziej korzystną ofertę, bank ten oceniał zdolność kredytową klienta i jeśli weryfikacja przebiegła pozytywnie, przyznawał kredytobiorcy środki finansowe w wysokości 100% wartości nieruchomości. Zdarzały się też w historii takie przypadki, gdzie kwota kredytu udzielona przez bank wartość tego mieszkania przewyższała nawet o 30%. Szalone rozdawnictwo skończyło się w 2013 roku.
Procentowa wysokość własnego poręczenia nie jest oczywiście wzięta z kosmosu, rok 2017 nie jest pierwszym, w którym obywatele będą musieli dysponować swoimi środkami, aby móc się o kredyt ubiegać, a Polska nie jest jedynym krajem w Europie, którego obywatele muszą się z takimi warunkami zmierzyć. Sprawcą całego „zamieszania” jest tzw. Rekomendacja S Komisji Nadzoru Finansowego z 2013 roku. To zbiór wytycznych, który powstał w odpowiedzi na skutki kryzysu finansowego z 2007 roku, a także na zbyt liberalne praktyki przy udzielaniu kredytów mieszkaniowych oraz nadmierne zadłużenie części gospodarstw domowych. Jednym z najważniejszych jej punktów jest właśnie wymóg na klientach banków dysponowania własnymi środkami finansowymi przy ubieganiu się o kredyt hipoteczny.
Rekomendacja zaczęła obowiązywać w 2014. Wtedy wymagany wkład własny wynosił 5% wartości nieruchomości. Rok później wskaźnik ten wynosił już 10%, a w roku 2016 klienci ubiegający się o kredyt na zakup mieszkania musieli wyłożyć ze swojej kieszeni wcale niemałe pieniądze, bo 15% wartości mieszkania czy domu. Główną rolę odgrywa tu wskaźnik LtV (ang. loan to value), czyli wskaźnik wyrażający stosunek wartości ekspozycji kredytowej do wartości nieruchomości. Jeśli dana instytucja finansowa w swojej ofercie informuje, że jest w stanie udzielić kredytu na 80 procent LtV, to jasnym jest, że druga strona (w tym przypadku klient) będzie musiała pokryć pozostałe 20 procent inwestycji. Jeśli więc cena mieszkania wynosi np. dwieście tysięcy złotych, to nowy lokator będzie musiał dysponować wkładem własnym w wysokości czterdziestu tysięcy złotych.
Kogo najbardziej mogą dotknąć te zmiany na rynku nieruchomości? Na pewno z takiego obrotu spraw nie są szczególnie zadowoleni deweloperzy, bo choć o kryzysie w ich branży mówić nie można, to kredyty hipoteczne będą cieszyć się jeszcze mniejszą popularnością. Oczywiście nie jest tajemnicą, że procentowe podwyższenie wymaganego wkładu własnego może okazać się barierą nie do przeskoczenia dla osób o najniższych dochodach. Trudniej będą też miały osoby, które zdecydują się na zakup mieszkania lub domu z rynku wtórnego, bowiem przy zakupie takiej nieruchomości kupujący musi liczyć się zazwyczaj z wyższymi opłatami dodatkowymi. Czy ucierpi na tym rynek nowych inwestycji mieszkaniowych w Gdańsku, Krakowie, Warszawie i innych największych miastach Polski? Czas pokaże.
Rekomendacje Komisji Rozwoju Finansowego nie są jednak tak restrykcyjne, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. W rzeczywistości klient będzie mógł starać się o kredyt hipoteczny dysponując tylko wkładem własnym w wysokości dziesięciu procent wartości nieruchomości. Żeby tak się stało, będzie trzeba ponieść tzw. Ubezpieczenie Niskiego Wkładu Własnego, czyli ubezpieczenie brakującej wysokości wkładu własnego.
Różne branki różnie interpretują pojęcie wkładu własnego. W wielu przypadkach za wkład własny uznaje się nawet środki pozyskane z rządowego programu Mieszkanie dla młodych, ale w tym wypadku trzeba mieć na uwadze, że program ten – jak sama nazwa wskazuje – cechuje się wieloma obostrzeniami i nie jest dostępny dla wszystkich. Ale klienci banków, którzy na rządowy program załapać się nie mają szans, nie stoją na straconej pozycji. Jako wkład własny uznaje się także wartość działki, zakup materiałów czy wykonanych robót budowlanych (co prawda tylko w przypadku zakupu lub budowy domu).
Czym kierowała się Komisja Nadzorów Finansowych przy wprowadzaniu Rekomendacji? W teorii rozporządzenie ma też chronić samych kredytobiorców. Z racji wkładu własnego zaciągane z banku środki są mniejsze niż rzeczywista wartość nieruchomości, a to z automatu obniża najemcy ratę kredytu. Mimo wszystko warto zapytać w tym miejscu, gdzie jest granica tych regulacji. Nie trzeba być ekspertem lub wnikliwym obserwatorem sektora bankowego i rynku nieruchomości, aby stwierdzić, że większości Polaków nie stać niestety na poręczenia w wysokości dziesięciu procent wartości kupowanego mieszkania, nie mówiąc już o procentach dwudziestu.